Jan Kalemba Jan Kalemba
323
BLOG

Elita ze szkołą "pod górkę"

Jan Kalemba Jan Kalemba Polityka Obserwuj notkę 4

 

W połowie XX wieku utarło się, że warunkiem przynależności do elity społecznej jest posiadanie wyższego wykształcenia. W szczególności dotyczy to osób aspirujących do miana intelektualisty. Nie chodzi jednak o to, aby ktoś studiował dłużej lub krócej, ale o to, aby studia ukończył, to jest zdał wszystkie egzaminy i napisał stosowną rozprawę, w której wykazał się wymaganą wiedzą, przeprowadził odpowiednie badania i zinterpretował ich wyniki zgodnie z kanonem danej gałęzi nauki.
 
Prześledźmy sukcesy edukacyjne kilku członków „salonowej elity” III Rzeczypospolitej.
 
Władysław Frasyniuk to niewątpliwie „intelektualista przez otarcie”, jak to nazwał zabawnie Rafał Ziemkiwicz. Szofer z zawodu, który nie wiadomo czy kiedykolwiek gościł na jakiejś wyższej uczelni, nie mówiąc o pobieraniu tam nauk. Mimo to został przewodniczącym partii inteligenckiej, Unii Wolności. Kiedyś frazę swojej publicznej wypowiedzi zaczął od słów – „My intelektualiści...” – istotnie, pan Frasyniuk otarł się był w owej Unii o intelektualistę Geremka. Ten zaś zdobywał kwalifikacje elity w czasach stalinowskich jako sekretarz uczelnianej „podstawowej organizacji partyjnej”...
 
Jan Lityński jest kolejnym „intelektualistą” Unii. Koneksje rodzinne lub towarzyskie umożliwiły mu wejście do elity już w 1952 r., kiedy to, jako mały Jasio w krótkich spodenkach, wręczał kwiaty towarzyszowi Bierutowi na „22 lipca”. Uwieczniła to Polska Kronika Filmowa. W roku 1968, kiedy to pożarły się na całego dwie koterie polskich komunistów „żydy” i „chamy”, Lityńskiego relegowano ze studiów na UW, do których nigdy już nie raczył powrócić, ale godność intelektualisty przysługuje mu jak innym herb rodowy  
 
Zbigniew Hołdys jest niezmiernie atrakcyjnym – przynajmniej w sensie wizualnym – członkiem elity, celebrytą i autorytetem od wszystkiego. Ten „arbiter elegantiarum” z TOK FM i TWN, któremu kapelusz chyba przyrósł do głowy, każdego kontestatora III RP – Jarosława Kaczyńskiego w szczególności – obdarza rusycyzmem rozpoczynającym się na „ch” (lud pisze to słowo w klozetach przez samo „h”). Aż dziw, że tak wymownemu intelektualiście nie udało się ukończyć nawet liceum...
 
Maciej Maleńczuk, też geniusz z branży brzdąkania i pojękiwania (Ludwig van Beethoven mu chyba do pięt nie dorasta) i ulubieniec telewizyjnych show. Chętnie wypowiada się jako autorytet w ogóle, a w szczególe w kwestii spożycia napojów wyskokowych. Jako znawca przeto twierdzi, że Lech Kaczyński był „wiecznie podpity”. Natomiast jako ekspert od katastrofy smoleńskiej nawołuje – „Powinniśmy być mili dla Rosjan”. Prokuratura koniecznie musi zbadać, czemu owemu intelektualiście nie pozwolono ukończyć nawet zawodówki, do której uczęszczał?...
 
Daniel Olbrychski jest też z branży rozrywkowej. Aktor samouk, który ukończyć Szkoły Teatralnej nie zdołał lub nie musiał. Uznał może, iż lepsza jest wiedza czerpana ze scenariuszy, niż przekazywana przez mistrzów sceny i podręczniki akademickie. Jako ekstern zdał egzamin zawodowy po 7 latach pracy aktorskiej. Na starość (w 65 wiośnie) w roku 2010 Akademia Teatralna w Warszawie nadała mu tytuł magistra. Lubi się prezentować jako autorytet etyczny i przypomina w tym Niesiołowskiego. Autorytatywnie głosił więc pogardę dla braci Kaczyńskich, bo „byli bici w szkole i płakali wniebogłosy”. Natomiast komentując opinię Adama Hofmana o katastrofie smoleńskiej stwierdził, że za takie słowa „po prostu należy publicznie bić po mordzie”...
 
Władysław Bartoszewski też jest rozrywkowy. Okazał się niezrównanym recytatorem poprawianych własnoręcznie wierszyków o Koziołku Matołku i małpce Fiki Miki. Lubi gdy go tak tytułują „profesor”, choć nie ukończył żadnych studiów, nie mówiąc o doktoracie czy habilitacji. Mógł to bez trudu nadrobić, bo w latach 70. i 80. przez 10 lat pracował jako wykładowca na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Znajdował tam jednak jakieś ciekawsze zajęcia, aż w roku 1985 musiał opuścić lubelską uczelnię z „przyczyn moralnych”, jak powiedział mi Romuald Kukołowicz, który wówczas pracował naukowo na KUL. Szczegółów nie chciał ujawnić, bo był zobowiązany do dyskrecji.
 
Tadeusz Mazowiecki, o którym nie sposób zapomnieć na omawianą okoliczność. Człek mało zabawny, wręcz ponury. Za Stalina – do 1955 r. – był w „Pax” Bolesława Piaseckiego, przed wojną szefa faszystowskiej „Falangi”, a po wojnie agenta sowieckiego, zwerbowanego przez samego gen. Sierowa. Pod tym patronatem Mazowiecki uzyskał od komuny placet intelektualisty i „koncesjonowanego katolika”. Na naukę zabrakło chyba czasu, bo przerwał studia na UW. W tym czasie „Pax”, przy pomocy tzw. „księży patriotów”, usiłował tworzyć konkurencyjny kościół, oderwany od hierarchii prymasa Stefana Wyszyńskiego. Na swoje 85. urodziny pan Mazowiecki wyartykułował troskę niczym Pytia apolińska z Delf – „...aby od pewnego czasu trwający pucz w Rzeczpospolitej nam się nie utrwalił w coś bardzo niedobrego, utrzymującego się”...
Jan Kalemba
O mnie Jan Kalemba

NARÓD TO CI KTÓRZY BYLI, SĄ I BĘDĄ

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka